SUKCESY LITERACKIE AMELII PIÓRKOWSKIEJ

Maj okazał się dla Amelii Piórkowskiej z klasy VIII a czasem, w którym odniosła dwa znaczące sukcesy w konkursach literackich. Pierwszy z nich to powiatowy konkurs Jednego Wiersza dla dzieci i młodzieży Marzenia jak motyle. W składzie jury była znana w naszej szkole Pani Irena Raszka. Drugi konkurs to XVII REGIONALNY KONKURS PLASTYCZNO – LITERACKI MOJA MAMA. Ameliaw obu zajęła trzecie miejsce. To duży sukces dla młodej poetki, która konkurowała z licznie nadesłanymi pracami młodych twórców. Amelko, gratulacje! Oto nagrodzone wiersze…

Szept marzeń

Tam, gdzie cisza śpiewa nocą,
gdzie horyzont gubi kres,
w sercu dziecka, w myśli starca,
płonie marzeń cichy szept.

On jak rzeka niepoznana,
co swe źródło kryje w snach,
jak wiatr, co skrzydłom nadał imię
i wciąż woła: Leć i trwaj!

Jest dziewczyna o oczach wschodu,
co wśród cieni śledzi blask,
płaszczem nocy otulona,
głosem gwiazd wyszywa czas.

Jest i ptak – na skrzydłach burzy,
co nie boi się już chmur,
choćby światy znikły w mroku,
on wciąż leci ponad ból.

Czy dogonią własne echa?
Czy odnajdą świt bez łez?
Czy marzenie, gdy je złapiesz,
nie rozsypie w dłoniach się?

Nie bój się. Wyrusz po nie.
Tam, gdzie świt i zmierzch to sny.
Bo marzenia – gdy są wolne –
żyją w nas jak światła mgły.

Nie bój się drogi, choć jest bez końca,
choć czasem rani stopy jak głóg.
Każdy krok jest jak nuty pieśni,
której melodię gra serca wróg.

A jeśli w mroku zgubisz drogę,
jeśli zapomnisz, dokąd iść,
spójrz w niebo – tam płonie iskra,
co chce w twoich oczach błyszczeć dziś.

I choć nie każdy sen się spełni,
nie każde skrzydła uniosą skarb,
to wędrowanie samo w sobie
jest najpiękniejszą z wszystkich prawd.

Więc idź przed siebie, nie oglądaj,
co znikło w cieniu dawnych lat.
Bo marzeń szept wciąż szepcze cicho:
Tam, gdzie wierzysz – rodzi się świat.

Miejsce, które zna moje imię


Była jak poranek,
który nie potrzebuje słońca, by było jasno.
Jej obecność nie krzyczała –
była cicha jak oddech,
a jednak wszystko się od niej zaczynało.

W jej oczach był spokój,
którego nie da się znaleźć na mapach.
Mówiła niewiele,
ale kiedy milczała – świat stawał się zrozumiały.

Było miejsce.
Nie miało adresu ani nazwy,
ale wiedziałam, że należymy do siebie.
Drzewa znały jej kroki,
ziemia pamiętała ślady.
Tam nauczyłam się ciszy,
która nie boli.

Zbierała dni jak kamienie znad rzeki –
zwykłe, ale gładkie od cierpliwości.
Znała wagę rzeczy,
których nikt nie zauważa –
zgaszonego światła,
herbaty ostudzonej rozmową,
rąk, które trzymają,
nawet gdy nie ma burzy.

Nie mówiła mi, jak żyć.
Ona po prostu żyła tak,
że chciałam iść jej śladem,
choć zostawiała ich mało –
zbyt lekko stąpała.

I to miejsce –
pełne powietrza, które pamięta śmiech,
pełne światła, które nie zna żarówek –
będzie zawsze tam,
gdzie zamknę oczy i wrócę.

Nie z potrzeby.
Z wdzięczności.
Za to, że miałam kogoś,
kto był tak zwyczajnie… nie do zastąpienia.

I gdy kiedyś zapomnę własnego odbicia w lustrze,
gdy imiona będą się wymykać jak dym z palców –
to jej głos zostanie.
Nie głośny. Nie wyraźny.
Ale wystarczający.

A to miejsce – choćby zniknęło z mapy –
wciąż będzie we mnie. Bo są ludzie, których nie żegnamy nigdy.
Są tak głęboko,
że każde nasze „ja”
jest trochę „nimi”.

I jeśli kiedyś zapytają mnie,
gdzie kończy się dom, a zaczynam ja –
odpowiem:
„nigdzie”.
Bo jestem tam, gdzie Ona była.
Zawsze będę wracać.
Zawsze